Żeglarskie Halloween, czyli marynistyczne straszydła
Żeglarze jak nikt inny uwielbiają przesądy, legendy o duchach i owiane mgłą tajemnicy historie statków-widmo. A że nie ma lepszego momentu na słuchanie strasznych opowieści niż słotny, jesienny wieczór, zapraszamy Was dzisiaj na nasze żeglarskie Halloween, czyli na mrożący krew w żyłach artykuł opisujący klika najciekawszych, marynistycznych straszydeł.
Spis treści
Duchy na statku
Ducha na statku – wiadomo – lepiej nie mieć. Taki gość potrafi narobić niestety niezłego rabanu: straszy po nocach, nie daje spać, robi supły na linach i notorycznie podstawia nogę idącym po pokładzie. Dajcie spokój z takim pasażerem!
Jednakże nie dziwota, że żeglarskie duchy są tak skwaszone, bowiem najczęściej na statkach straszą przeklęci marynarze, którzy zginęli śmiercią samobójczą i nie mogą teraz zaznać spokoju, za to muszą do końca świata tułać się po morzach, pobrzękiwać łańcuchami i wykonywać inne takie niedające spełnienia czynności.
No kto na ich miejscu byłby w lepszym nastroju…? Natomiast poza poszukującymi ukojenia duszami na morzu można spotkać także i sympatyczne zjawy. Dajmy na to Klabaternika, czyli dobrego ducha statku, każdy z nas chętnie powitałby w swojej załodze!
Jest on bowiem duchem – opiekunem statku. Wyobrażany był ponoć jako mały człowieczek ubrany na żółto, z fajką w zębach, latarnią w dłoni i drewnianym młotkiem za pasem. Według germańskich legend, każdy Klabaternik był kiedyś duszkiem dziecka, na którego grobie wyrosło drzewo.
Gdy takie zjawiątko podrosło, a jego drzewo ścięto i zrobiono z niego deski na budowę statku, dusza przybierała postać Klabaternika i od tego czasu nie opuszczała już pokładu, uznając go odtąd za swój dom.
Duch ten, niczym najbardziej sumienny bosman, mocno pilnuje porządku, nie lubi leniwych czy gnuśnych marynarzy i utrudnia im życie na wszystkie możliwe sposoby: kopiąc ich po zadku, tłukąc drewnianym młotkiem i wyrzucając im posiłek za burtę.
Sam Klabaternik jest bowiem bardzo pracowity: w razie potrzeby może załatać dziurę w kadłubie oraz pomóc kapitanowi w wyborze właściwej trasy, a statek opuszcza ostatni, dopiero w sytuacji bez wyjścia. Z tym duchem lepiej mieć dobre stosunki! Jeżeli nie przypadniesz mu do gustu i swoim lenistwem doprowadzisz go do szewskiej pasji, może on ukazać ci swoją wykrzywioną złością twarz – a to, niestety, jest bardzo pechowy omen…
Czarny kot na (nie)szczęście
W wielu kulturach czarny kot nadal postrzegany jest niesprawiedliwie jako zły znak i symbol pecha. Niemniej, dobrą wiadomością dla wszystkich kociarzy może być to, że żeglarze i marynarze od wielu lat zadają kłam temu krzywdzącemu przesądowi chętnie goszcząc mruczki na pokładach swoich statków! Ponoć ludzie morza od dawna sądzili, że czarny kot okrętowy przynosi szczęście statkowi i jego załodze.
Istnieje oczywiście logiczne wytłumaczenie dla sympatii, którą darzono te zwierzęta: jako drapieżniki, koty skutecznie zwalczały myszy i inne gryzonie, które były na statkach uważane za szkodniki. Marynarze, mając powyżej uszu poprzegryzane liny i uszczuplone zapasy przewożonego zboża, zaczęli – wzorem mieszkańców wsi – doceniać towarzystwo kotów i zapraszać je na pokład. Mówi się, że Wikingowie, wielcy miłośnicy kotów, jako jedni z pierwszych wpadli na pomysł zabierania w rejsy swoich mruczących braci mniejszych.
Oprócz pełnienia naturalnie pożytecznej w oczach marynarzy służby, koty na statku były również postrzegane jako stworzenia o tajemniczych mocach: sądzono, że dzięki swoim cudownym zdolnościom chronią statki przed niebezpieczną pogodą. Z drugiej strony jednak, koty mogły ponoć także wywołać potężną burzę z piorunami dzięki magii, którą gromadziły w swoich ogonach (dlatego nie wolno było drażnić mruczków!).
Kot mógł ponadto pełnić jeszcze rolę barometru: obserwując jego zachowanie można było przewidzieć zmiany pogody. Jeżeli zwierzak wylizywał sierść pod włos, należało spodziewać się burzy gradowej; jeśli natomiast kichnął, wkrótce miał spaść deszcz; a gdy był w dobrym nastroju i brykał po pokładzie, trzeba było rozwijać żagle, bo nadchodził wiatr. Mimo że do wróżenia z kocich humorów należy podejść z przymrużeniem oka, na pewno jest w tym ziarenko prawdy.
W końcu nie od dziś wiadomo, że koty są bardzo czułe na zmiany ciśnienia, a spadające ciśnienie nieuchronnie zwiastuje burzę. Tak że pamiętajcie: mruczka, podobnie jak Klabaternika, lepiej zawsze mieć na pokładzie, szczególnie dobrze jest mieć go po swojej stronie i nie drażnić go niepotrzebnie…
Latający Holender – najgorszy omen
Z pewnością zetknęliście się już nieraz z niepokojącą legendą o Latającym Holendrze. Opowieść o tym statku krąży bowiem nieustannie w popkulturze i od XVII wieku aż do dziś wzbudza na plecach nieprzyjemne ciarki niepewności. Według legendy, dawno temu kapitanem Latającego Holendra był niejaki Hendrik Van der Decken – wilk morski jakich mało. Znany był z tego, że potężne odległości przebywał w rekordowo krótkim czasie, a to dlatego, że nie miał litości dla swoich marynarzy i wyciskał z załogi ostatnie siły, byle tylko dopiąć swego.
Legenda mówi, że podczas jednego z rejsów, w okolicy Przylądka Dobrej Nadziei, Latający Holender znalazł się w samym środku straszliwego sztormu. Nawałnica cały czas przybierała na sile i choć marynarze błagali kapitana, by ten zawrócił statek i skierował go w bezpieczne miejsce, Van der Decken nie zmienił kursu. Nieugięty kapitan na mostku Latającego Holendra rzucał obelgi na prawo i lewo, ubliżał Bogu i wyklinał wszystkie świętości, przysięgając, że mimo przeciwności dotrze do celu.
Ponoć w krytycznym momencie na pokładzie ukazał się anioł, który miał odwieść go od powziętego szaleństwa, jednak Van der Decken, ogarnięty szałem, zamiast oddać mu należną cześć, zaczął doń strzelać zapamiętale z pistoletu. Ewidentnie nie spodobało się to wysłannikowi niebios, który zapowiedział, że załogę Latającego Holendra spotka surowa kara za pychę: do końca świata ów statek ma pływać po morzach i oceanach i już nigdy nie będzie mu dane zawinąć do portu.
Po dziś dzień statek – widmo pływa pod przywództwem nieśmiertelnego Van der Deckena, a na pokładzie szkielety marynarzy snują się obsługując żagle i liny, lecz ich trud nigdy już nie przyniesie im spokoju.
Byłaby to może smutna i trochę wzruszająca legenda jakich wiele, gdyby nie fakt, że sporo osób potwierdza, że widziało na własne oczy przerażające widmo Latającego Holendra. I można by powiedzieć, że to niepoważne bajdurzenia marynarzy, którzy nasłuchali się za wiele historii o duchach na nocnych wachtach, gdyby nie to, że jedną z osób, które takie spotkania opisują, był książę Jerzy, później Jerzy V – król Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii.
W swoich wspomnieniach z rejsu do Australii opisuje on dokładnie noc, kiedy to wraz z trzynastoma innymi uczestnikami rejsu dostrzegł statek – widmo, który lśnił tajemniczym, czerwonym blaskiem, a na jego pokładzie nie można było dostrzec żywego ducha. Podobno marynarz, który jako pierwszy dostrzegł upiorny wrak, kolejnego ranka spadł nieszczęśliwie z rei i zginął na miejscu.
Do dziś co bardziej przesądni żeglarze (czyli jak wiemy prawie wszyscy) wzdrygają się przed możliwością spotkania na wodzie Latającego Holendra. Przynosi on bowiem rychłe nieszczęście, a takie spotkanie nie wróży niczego dobrego – może być zwiastunem zatonięcia statku lub śmierci załogi.
Mary Celeste, czyli największa zagadka
Żadne szanujące się żeglarskie Halloween nie mogłoby pominąć legendy o Mary Celeste, czyli o statku, którego zagadka nigdy nie została rozwiązana. To, co wiadomo o historii Mary Celeste, to że 7 listopada 1872 r. wyruszyła z Nowego Jorku w stronę Genui z ładunkiem 1700 beczek spirytusu.
Kolejny raz widziano ją dopiero 5 grudnia gdzieś pomiędzy Azorami a Portugalią. Mary Celeste została wówczas dostrzeżona przez załogę statku Dei Gratia, której kapitan, zaniepokojony wyraźnie uszkodzonym na Mary Celeste takielunkiem, postanowił zbadać obcy statek z bliska. Okręt sprawiał wrażenie zupełnie normalnego i niczym nie odbiegał od normy poza jednym, drobnym szczegółem. Po wejściu na Mary Celeste, okazało się, że na pokładzie nie ma żywej duszy.
Wszystko wyglądało tak, jakby jeszcze przed chwilą na statku toczyło się normalne życie i brakowało jakichkolwiek śladów wskazujących na to, że stało się coś złego. Oczywiście poza faktem, że cała załoga tajemniczo zniknęła. Po dziś dzień zagadka Mary Celeste, jej kapitana, jego żony i marynarzy pozostała nierozwikłana. Co skłoniło ich do tak nagłego opuszczenia jednostki? Czy musieli się ratować ucieczką z powodu niebezpiecznej pogody? Czy może powód ich zniknięcia jest dużo mroczniejszy? Tego prawdopodobnie nie dowiemy się już nigdy…
Nie daj się przechytrzyć żeglarskim straszydłom!
Być może listopadowa pogoda nie zachęca do wypraw nad wodę, ale jesień to dobry czas na snucie żeglarskich planów.
Niech morskie duchy Cię nie zniechęcają!
- szkoleniowe rejsy żeglarskie dla dorosłych
- rejsy turystyczne i rejsy szkoleniowe dla dzieci i młodzieży
- a także na Żeglarską Majówkę oraz Ekspedycje Nidzkie i Mamry.
Natomiast żądnych morskich przygód młodych adeptów żeglarstwa zapraszamy na rejs po Wyspach Kanaryjskich dla młodzieży w trakcie najbliższych ferii zimowych.
Wrota Atlantyku – rejs po Wyspach Kanaryjskich.
Ilustracje:
- Miniatura: pixabay.com
- Klabaternik: „Klabautermann-Illustration zum Buch Zur See, von 1885″, autor: Originally uploaded by German Wikipedia, Domena Publiczna https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=3430060
- Czarny kot: „Kot ze statku na pokładzie CSS Acadia”, aytor: Gregory B. MacKenzie – Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=31193033
- Latający holender: pixabay.com
- Mary Celeste: pixabay.com